Łatwo jest robić wariata z kogoś z depresją, nerwicą, albo jednym i drugim.
To dzięki takim ludziom jak wy, drodzy "przyjaciele" mój stan się pogłębia... i nie, nie jestem wariatem i nie czuję się wariatem. Czuję, że nie radzę sobie z ludźmi, którzy zdobywając o mnie informacje, wyciągając sekrety, wykorzystują je przeciwko mnie.
Śmieszkowanie z antydepresantów i psychotropów - czy wy kurwa myślicie, że żrę to dla zabawy?
Codziennie rano wstaję i "zakładam maskę i zbroję" żeby przetrwać kolejny dzień, ale zawsze znajdzie się jakaś menda, która znajdzie szczelinę w tej zbroi i tak mnie napierdala nożem w plecy, że odechciewa się żyć i masz ochotę się jednak nie budzić.
Co wieczór żeby spać spokojnym snem bez snów, biorę leki, żeby mój mózg też czasem odpoczywał, bo całe gówno które otoczenie na mnie wylewa, odbija się na "marzeniach sennych". Nikomu nie życzę snów o śmierci bliskich, o ludziach, którzy już nie żyją, o własnych lękach.
Mimo to, leki czasami nawet na to nie działają. Budzisz sie i masz wrażenie, że w ogóle nie spałeś. Wegetujesz cały dzień, jak roślina, żeby tylko wytrwać do wieczora, mając nadzieję, że kolejna noc będzie spokojna.
Chciałabym żebyście przeżyli jeden tydzień w mojej skórze, drodzy "przyjaciele". Może wtedy, któreś z was, by w końcu uwierzyło, jak ciężko jest całe życie chodzić w masce i dźwigać ciężką zbroję, żeby tacy ludzie jak wy nie dokładali mi kolejnych ciosów, które powodują rezygnację, stratę chęci do życia. Żebyście w końcu przestali mieć mnie za wariatkę.
Żebyście tak bardzo chcieli być sobą, jak ja tego pragnę każdego dnia.
Zgasiliście we mnie iskrę nadziei na to, że ludzie nie są źli. Mam nadzieję, że uda mi się ją wskrzesić na nowo, bez was.